Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony!
Fragment biografii Karol van Oost OSB. Odnowiciel życia monastycznego w Polsce ojca Pawła Sczanieckiego
Z dołu patrzymy na skałę, na klasztor i jego fortyfikacje. Nie darmo to kiedyś – kiedyś określano Tyńcem. Ostatnia wojna potwierdziła militarne znaczenie tego miejsca.
Jednak idziemy nad Wisłą dalej, aby zobaczyć opactwo – względnie jego ruinę – w uroku niepowtarzalnym. Oto rzeka, zieloność i biała ściana stanowią podstawę, na której – ongi – budowano z równie białego wapienia, przekładając go różową cegłą. Budynki rządzą się linią prostą, pionem i poziomem, ale ruina wprowadza krzywiznę, którą – przed pół wiekiem – akcentowały pnącza rozmaite. Jesienią, gdy przyroda stroiła się złotem i purpurą, to piękno wprost urzekało.
Historia w Tyńcu stwarza swoisty mikroklimat. Odgadujemy benedyktyńskie początki, które tu sięgają XI wieku, nazwy wsi Piekary, Skotniki, Korabniki dowodzą, że wtedy już okolica była zagospodarowana. Benedyktyni tu trwali przez liczne wieki.
Mogły przemawiać różne racje, jednak opactwo nie wróciłoby w ręce dawnych posiadaczy, gdyby zgody nie wyraził ordynariusz diecezji. Podkreślił to najwyraźniej ojciec opat Nève podczas uroczystego powrotu benedyktynów do Tyńca. Przytoczymy tu fragment jego przemowy, chociażby powtarzała – po części – rzeczy znane, bo teraz one pokazują się w nowym świetle:
…Skoro tylko Jego Ekscelencja, książę metropolita krakowski, Adam Stefan Sapieha dowiedział się o zamierzonym powrocie mnichów benedyktyńskich do ich dawnych klasztorów, odniósł się do ich życzenia jak najprzychylniej, oddając wielkodusznie sławne opactwo benedyktynom, wkładając na nich jedynie obowiązek odrestaurowania go. Tym wspaniałomyślnym darem poruszone opactwo św. Andrzeja koło Brugii, w Belgii, pamiętając o dawnych mnichach, którzy w XI wieku z opactwa św. Jakuba w Leodium w Belgii zostali posłani do Tyńca, wysłało garstkę swoich zakonników, narodowości polskiej, ażeby niezwłocznie podjęli dzieło odbudowy.
Przytaczamy nadto list o. Piotra:
Tej samej zimy 1938/39, o. Jan i ja podjęliśmy akcję zbierania funduszów na odbudowę Tyńca. Udało się nam zainteresować pewne osobistości i zebrać tyle pieniędzy, że w ciągu lipca i sierpnia 1939 r. udało się wykonać najpotrzebniejsze roboty na Opatówce tak, że z chwilą wybuchu wojny już drzwi i okna były wprawione i można było spokojnie patrzeć na zbliżanie się zimy. Pierwsi benedyktyni naszej grupy przyjechali do ruin tynieckich 26 albo 27 czerwca 1939. (Byli to sam o. Piotr z o. Kazimierzem). Przez miesiąc trwały przygotowania do uroczystego ingresu, który miał miejsce 30 lipca. Na ingres znowu przyjechał ojciec opat Teodor.
Przebieg uroczystego powrotu rekonstruujemy na podstawie różnych opowiadań i fotografii. Na dzień 30 lipca przypadała niedziela. W Tyńcu, kto żyw ubierał sukmanę, czapkę z pawimi piórami, już ostatni raz ukazała się „bajecznie kolorowa” podkrakowska wieś, aby z orkiestrą – z otwartymi sercami – przyjąć „ojców”. Umajono domy zielenią, zamieciono „środek wsi”, gdzie miało nastąpić spotkanie pod bramą z napisem wielkimi literami: TYNIEC O.O. BENEDYKTYNOM. Ponad drzewami i dachami rysowały się w dali wieże kościoła i na poły zrujnowany klasztor. Ustawiono szeregi krzeseł i rozścielono dywan. Usiedli najgodniejsi, mianowicie przedstawiciele władzy świeckiej, wojskowi i duchowni. Nieobecnego księcia metropolitę reprezentował dziekan skawiński, ks. Józef Nieć z Zebrzydowic, otoczony klerem okolicznym (ale zabrakło księdza biskupa Stanisława Rosponda, którego zapomniano zaprosić. Ojciec Karol uznał: C’était une gaffe sérieuse – zwłaszcza, że Dostojnik urodził się w sąsiedniej parafii, zatem interesował się nami szczerze. Nietakt uszedł uwagi, stosunki następnie ułożyły się doskonale). Przybyli także starosta krakowski, dr Maciej Łach, inspektor szkół, sołtysi z wsi sąsiednich. Honory czynił miejscowy wójt, Piotr Emilewicz.
A jednocześnie we Dworze – pod okiem siostry Bronisławy – formował się pochód. Aton Potulicki niósł krzyż, a za nim ustawili się dwaj Rzewuscy z założonymi rękoma, benedyktyni w czarnych płaszczach chórowych (tzw. kukullach) i przez ogrody Nawsia, potem drogą przez środek wsi zmierzali na miejsce spotkania. Tu wójt Emilewicz przemówił ze swadą, z gestem i tupaniem – okazał się bardzo przyjazny względem klasztoru. Zbliżyły się kobiety, z godnością podając chleb i sól. Obie strony witały się ze szczerych serc. Ojciec Karol odczytał następujące słowa:
Panie Starosto!
Panie Naczelniku!
Szanowni Państwo!
Drodzy Przyjaciele!
W imieniu Najprzewielebniejszego Ojca Opata Teodora Nève, w moim własnym i w imieniu wszystkich ojców tutaj obecnych, chcę wyrazić nasze podziękowanie za te piękne i miłe słowa, które powitały nasz powrót do Tyńca.
Gmina tyniecka przeżywa dziś ważne wydarzenie. Jej prastare opactwo, które przez 120 lat świeciło pustką, opuszczone, zrujnowane, powstaje na nowo. To historyczne miejsce, przez całą Polskę znane, przestaje być martwym pomnikiem dawnych uprzywilejowanych czasów. Dziś ono przywraca (!) do życia.
Obecnie, kiedy Polska już zdobyła swą niepodległość, wypadało, żeby świadkowie jej dawnej sławy wrócili też do kraju. Polska ma chrześcijańską przeszłość wykutą w tych wiekach wiary i ofiarności na polach bitew i w powstaniu tylu klasztorów, jak również w życiu każdego obywatela. Dlatego, obok różnych zakonów i zgromadzeń, wypadało, aby prastary zakon św. Benedykta, który ongiś ochrzcił Polskę, znalazł na nowo swoje miejsce w odnowionej Ojczyźnie. A więc – dzięki Bogu! – powstały już dwie placówki benedyktyńskie w Polsce. W roku 1924 Lubiń, w województwie poznańskim i dziś powstaje – TYNIEC.
W naszych czasach, tak materializowanych, kiedy walka o byt jest tak strasznie ciężka i gorzka, kiedy pokój na świecie zagrożony (!) jest, komórki skupienia i pokoju stanowią naglącą potrzebę. I tak, jak w dawnych czasach Kraków musiał się bronić, budował sławny barbakan – warto by powstały duchowe barbakany, a więc niedaleko stoi erem (kamedulski) na Bielanach i tu (staje) Tyniec.
Wracając do Tyńca, chcemy zachować swoje stare benedyktyńskie hasło Ora et labora – „Módl się i pracuj”. W ten sposób jesteśmy przekonani, że będziemy mogli służyć Panu Bogu, Ojczyźnie i naszym Braciom. Chcemy być tą ośrodką (!), co pociąga dusze do skupienia, do tego prawdziwego pokoju, który daje otuchę i radość życia. Chcemy być pożyteczni i wziąć udział w dziele odbudowy moralnej i duchowej kraju.
Pomimo, że Zakon nasz liczy prawie czternaście wieków, mimo burz i czasowego zniknięcia na terenie Polski, chcemy pokazać, że duch św. Benedykta nic nie stracił ze swej mocy. Jednak, aby odbudować dom Boży, potrzebujemy Waszej pomocy i materialnej i moralnej. Potrzebujemy również Waszej sympatii. O niej nie wątpię!
Witam tutaj Pana Starostę, Pana Naczelnika, liczne delegacje i całą parafię tyniecką. Czym (jest) to uroczyste przyjęcie, jeśli nie znakiem tej sympatii całej Polski w dzień zmartwychstałego Opactwa tynieckiego. Szanowni Państwo, za to wszystko dziękujemy: Bóg zapłać”.
Uformowała się ponownie procesja: krzyż fundacyjny – z właściwą mu powagą – niósł brat Pachomiusz, a dziewczęta z girlandą w rękach otoczyły kroczących benedyktynów. U wejścia do klasztoru stała nowa brama z łacińskim napisem: clero regulari clerus saecularis, ale minięto ją bez zatrzymania.
Procesja weszła na dziedziniec, przed kościołem. Ojciec Piotr odśpiewał Mszę św., kazanie głosił ks. dr Stanisław Buchała ze Skawiny. Na koniec ojciec opat Nève, którego wypowiedź tłumaczył o. Piotr, ukazał program działalności dla powracających benedyktynów. Oto fragment tej mowy:
Mnisi tynieccy na przyszłość stawiają sobie następujące zadania: Poza modlitwą wspólną w chórze, która jest pierwszym obowiązkiem synów św. Benedykta, pragną odpowiedzieć potrzebom duchowieństwa, otwierając podwoje klasztoru dla tych wszystkich kapłanów, świeckich czy zakonnych, którzy by chcieli odnowić swą duszę w rekolekcjach zamkniętych i dzielić z nami benedyktyński pokój. Następnie, ażeby wskrzesić dawne tradycje Tyńca, pragną wychowywać i kształcić młodzież – dać tym młodym coś z tego prawdziwego szczęścia służby Bożej, którego sami zaznali w klasztorze.
Wreszcie pragniemy pracować dla ludu tynieckiego, dla bliższej i dalszej okolicy, dla całej Polski, ku pomnożeniu duchowego dobra, ku rozwojowi prawdziwej pobożności i polepszenia warunków życia ludzkiego (…) Na zakończenie, nie pozostaje nic innego, jak podziękować, w imieniu całej wielkiej rodziny benedyktyńskiej, przede wszystkim J.E. Księciu Metropolicie krakowskiemu, który chociaż osobiście nie mógł wziąć udziału w tej uroczystości, jest tu wśród nas reprezentowany przez Przewielebnego Księdza Dziekana, którego obecność jest wyrazem łaskawości całej Kurii Metropolitalnej…
Odśpiewano pieśń „Boże coś Polskę”, jako że splotły się tu nawzajem uczucia religijne i patriotyczne. Kto stąd odchodził, unosił niezatarte wspomnienia, które doszły do głosu po pięćdziesięciu latach, w dniu jubileuszu (1989). Benedyktyni przyjmowali jeszcze swych gości w krużganku. Powinszowania mieszały się z niepokojem o losy tej odważnie zaczynającej fundacji.